Gdy pierwszy raz pojechałem na urlop na do Kątów Rybackich widywałem na plaży liczne łodzie rybaków a także bojki z kolorowymi, najczęściej czerwonymi chorągiewkami. Kusiło mnie to do fotografowania, więc nie ociągając się wstawałem wcześnie, aby być na plaży przed wczasowiczami. Jak jest teraz, nie wiem. Widziałem potem w Ustce kutry pocięte na kawałki, albo przemeblowane na okręty pirackie do wożenia dzieciarni po morzu. Natomiast w porcie panoszyły się kutry duńskie wyładowujące złowione ryby. Smutne. Pocieszam się starymi fotografiami, to jedna z nich. Nie napiszę jakim aparatem ją zrobiłem bo to oczywiste, natomiast obiektyw był 45 mm.
Patrząc tak na to zdjęcie przyszła mi na myśl taka refleksja:
Andreas Gursky robi – wydawało by się – stosunkowo proste fotografie i sprzedaje je za ogromne pieniądze.
Nie mam pojęcia na czym polega jego fenomen?!
Chyba nie sprzedaje ich w Polsce. W Polsce ludzie gdy chcą mieć coś na ścianie idą do hipermarketu i kupują oprawiony wydruk jakiegoś mostu w USA za kilkadziesiąt złotych i to zaspokaja ich ambicje i prestiż.
Sprzedając fotografie na aukcjach można uzyskać ceny kilkutysięczne a nawet wyższe, ale aukcji fotografii jest mało.
Na jesiennej aukcji Domu Aukcyjnego LAMUS czarno-biała wersja fotografii „Tatry, widok Z Głodówki” – została wylicytowana za 1500 zł.
Te parutysięczne kwoty to ja doskonale rozumiem. Jednak ceny które osiągają prace Gurskyego są raczej abstrakcyjne. Raz widziałem jego zdjęcie osobiście (w galerii w Oslo) – gdyby nie podpis pewnie bym go nawet nie zapamiętał.
„Tatry, widok Z Głodówki” jednak jakoś bardziej mi się na ekranie monitora podoba niż np „Rhein II” (niestety ani jednego ani drugiego w oryginale na papierze nie widziałem).