Dość już dawno temu, kiedy fotografowałem jeszcze średnioformatowym aparatem Pentax 67 II i wielkoformatowym Sinar X na filmach odwracalnych, posługiwałem się miernikiem barwy światła Minolta Color Meter IIIF, aby dobrać odpowiednie filtry korekcyjne. Dawne czasy. Potem oba aparaty sprzedałem, światłomierze także. Ostatnio konieczność powrócenia do pomiarów pojawiła się nieoczekiwanie, gdy w tunelu aerodynamicznym Instytutu Lotnictwa zacząłem fotografować zaburzenia opływów modelu samolotu w oświetleniu promieniowaniem UV, ze szczątkowym światłem „białym”. Aparat poradził sobie z kłopotem, dziwne sprawy powstały gdy otwierałem pliki RAW w programie PhotoShop. Model był czarny a na zdjęciach w kolorach ultramaryny i żadne klikanie sondą, która w innych warunkach zmieniłaby tą barwę w ciemnoszarą, nie dawały oczekiwanej zmiany, natomiast zmieniało się ustawienie balansu bieli z „jak na ujęciu”, z wartością 6850K, na „własny”, z wartością?… 50000K! Postanowiłem zmierzyć temperaturę barwową światła i pożyczyłem ten sam przyrząd, którym kiedyś się posługiwałem. Pomiar nic nie dał, Minolta Color Meter IIIF nie jest tak czuła, aby mierzyć w ciemnościach w jakich fotografowałem. W tej sytuacji postanowiłem zobaczyć czy będą jakieś różnice a jeżeli będą to jakie, jeżeli zrobię w plenerze zdjęcie aparatem ustawionym na automatyczny balans bieli AWB i na wartość w Kelwinach zmierzonych światłomierzem. A wyniki są takie. Zdjęcie u góry z ustawieniem balansu bieli na 5700K (zanotował 5650K) zgodnie z pomiarem Minoltą, zdjęcie poniżej z automatycznym ustawieniem balansu bieli. Różnica bardzo duża, a zdjęcie górne ma takie właśnie piękne, ciepłe barwy, jakie widziałem i po to pojechałem na ulicę Racławicką, aby te jesiennie wybarwione drzewa pofotografować. Wydawało się, że w fotografii cyfrowej mierniki temperatury barwowej światła można sobie już odpuścić, a jednak…
Zamiast pożyczać miernik temperatury barwy, chyba prościej ustawić balans koloru na czymś w rodzaju szarej kartki (jeśli oryginalnej też już nie masz – ja mam!). A poza tym – od czego Photoshop? 😉
Mam szarą testową kartę Kodaka, ale jest duża, A4, do kieszeni nie włożę, a miernik temperatury barwowej światła mogę powiesić na szyi. Pożyczyłem go do pomiaru oświetlenia w tunelu aerodynamicznym, a potem skorzystałem i pomierzyłem sobie w plenerze no i pokazałem jaka jest różnica między zdjęciem aparatem z balansem bieli ustawionym na automatyczny, a jaka gdy wprowadzi się pomiar w Kelwinach. Moim zdaniem różnica jest interesująca, a wynika z tego, że przy automatycznym pomiarze balansu bieli aparat widział dużo światła żółtego i dokonał korekty, aby było lepiej a stało się gorzej. To tyle w tej kwestii.
P.S. „Kolorymetru” (błędna nazwa, wiem, ale używana, choć kolorymetr to całkiem coś innego) nigdy nie miałem, bo cena (+ odpowiednie filtry!) przekraczała moje możliwości finansowe, więc w sytuacjach „ekstremalnych” radziłem sobie w ten sposób, że fotografowałem na materiale negatywowym i w kadrze umieszczałem testową tablicę barwną. Resztę robiłem w ciemni. Zdarzyło się kiedyś, że fotografowałem na wyjeździe – wnętrze Opery Kameralnej na Świerczewskiego w Warszawie (jak się teraz nazywa ta ulica? Al. Solidarności?) i na scenie umieściłem ową tablicę. Zrobiłem zdjęcie – i zapomniałem zrobić drugie, bez tablicy. Katastrofa! Jakoś to wyretuszowałem, ale wyglądało paskudnie. Dziś, mając Photoshopa, robi się takie rzeczy w oka mgnieniu – nb. całą historię można znaleźć w moim „Kalejdoskopie fotografii”. Szukajcie, a znajdziecie! 🙂
O nazwę nie zamierzam się spierać, natomiast czy warto, czy nie warto używać przyrządu do pomiarów barwy światła i ustalania filtrowania, to już tak. Warto, choć w powszechnej praktyce amatorskiej czy reporterskiej nie miałoby to żadnego sensu. Ale są dziedziny fotografii: reprodukcje dzieł artystycznych, dokumentowanie zjawisk w badaniach naukowych, fotografia reklamowa (np. tkaniny), ale także fotografia krajobrazów, gdzie taki przyrząd jak Minolta Color Meter IIIF, czy znacznie nowocześniejszy i bardziej dokładny Sekonic C-700R powinny być używane. Niestety są drogie, a to dla nas, ubogich i niedoposażonych w porównaniu z fotografami innych krajów europejskich, to zapora bardzo często nie do pokonania. Photoshopem można rzeczywiście w mgnieniu oka zmienić obraz na ładny, na przyjemny dla oka, na taki w którym szare będzie neutralnie szare, ale szare w fotografowanym obiekcie nie zawsze jest szare i odtworzyć te barwy na fotografii, to już nie takie proste bo trzeba się odwoływać do swojej pamięci, a tu pojawiają się trudności. Dobrze więc, że są książki, także jak Twój „Kalejdoskop fotografii”, które prezentują możliwość osiągania zamierzonych celów tańszymi sposobami. Pozdrawiam.