Media zachęcały: „Zobacz potęgę polskiego lotnictwa”, usłuchałem, pojechałem do Radomia na Air Show 2013. Pogoda dopisała, była słoneczna jednak bez dokuczliwego sierpniowego skwaru. Dopisała także publiczność, która wypełniła bardzo duży, szczodrze wydzielony dla niej obszar. Przez dwa dni oglądało rozmaite samoloty i pokazy w locie chyba ponad 200.000 osób jeśli uwzględnić liczne dzieci, które wchodziły na teren lotniska bez biletów, więc nie zostały policzone. Air Show w Radomiu to wyjątkowa okazja do promowania lotnictwa, do uświadomienia aktywnej części społeczeństwa znaczenia lotnictwa w nowoczesnym państwie.
Pod względem logistycznym impreza była zorganizowana wzorowo. Przy takiej liczbie ludzi z nieograniczonym dostępem do piwa dostarczanym przez jednego z głównych sponsorów imprezy, przez Tyskie Browary Książęce, zapewnienie porządku i czystości było poważnym zadaniem organizacyjnym. Zostało zrealizowane znakomicie. Dostępne były liczne toalety czyszczone na bieżąco!, a kosze na śmiecie stale były opróżniane. Lotnisko nie utonęło w śmieciach. Jednym zdaniem: przez dwa słoneczne sierpniowe dni na lotnisku w Radomiu odbywała się radosna majówka, piknik z samolotami.
Ludzie siedzieli na kocach, albo na przyniesionych krzesełkach, zapachy pieczonych kiełbasek mieszały się z wonią grilowanych karkówek, potężne głośniki szturmowały uszy super głośną muzyką, wodzireje prześcigali się w zachwytach nad wszystkim co widzieli, a na dodatek latały po niebie samoloty i helikoptery.
Było radośnie i pięknie, tylko gdzie schowała się ta zapowiadana potęga polskiego lotnictwa? Bo to, że na Air Show 2013 zgromadziło się 200 samolotów i powiewały flagi aż 20 państw, nie świadczyło w żaden sposób o tej potędze. O jakiej potędze można tu zresztą mówić. Co miałoby być jej miarą?
Pokaz zespołowego lotu samolotów TS-11 Iskra zasługiwał na uznanie, ale są to już samoloty historyczne, które powinny być zastąpione nie tylko nowymi, ale przede wszystkim o innych właściwościach pilotażowych. I co? Ano zapowiada się kolejna klapa. Z trzech samolotów branych pod uwagę w ogłoszonym przez Polskę przetargu, w Air Show 2013 uczestniczyła tylko angielska firma BAE Systems, która pokazała, ale tylko na ziemi, samolot Hawk T Mk.2. Samoloty Alenia Aermacchi M-346 i KAI T-50 Golden Eagle zaprezentowano tylko w postaci modeli. Dlaczego? Być może Włosi i Koreańczycy ocenili, że wobec ograbienia wydatków na obronność o 3,5 mld zł, przetarg nie zostanie rozstrzygnięty z braku pieniędzy. Jeżeli tak się stanie, Iskry będą miały szanse na ustanowienie piątego rekordu świata, tym razem rekordu długowieczności używania do szkolenia pilotów wojskowych – kolejne 50 lat? Kilkadziesiąt F-16 i nie liczniejsza grupa pilotów, którzy na tych samolotach mogą latać, to nie żadna potęga, wystarczy porównać choćby tylko z lotnictwem małej Holandii…
Helikoptery uzyskały najwyższy priorytet w obronie narodowej więc przetarg ma większe szanse powodzenia, ale… Jeszcze kilka lat temu mowa był o zakupie 150 śmigłowców, potem ta liczna topniała, ostatecznie mowa jest o 70, za niebagatelną kwotę 7, a może 9 mld zł. Nic więc dziwnego w tym, że na Air Show 2013 zagraniczne firmy zaangażowały się mocniej i pokazały więcej helikopterów oraz różne ciekawe hocki-klocki w powietrzu. Opinię społeczną i decydentów urabia się na różne sposoby.
Co najmniej 7 mld zł na helikoptery, około 1,5 mld zł na samoloty szkolno-treningowe, razem, realnie licząc 10 mld zł trzeba wycisnąć podatkami, żeby zaspokoić najbardziej elementarne potrzeby polskiego lotnictwa wojskowego. Te miliardy złotych polskich trzeba będzie zapłacić firmom zagranicznym, bo choćby miały w nazwie PZL czyli Polskie Zakłady Lotnicze, jak PZL-Sikorsky w Mielcu, to nie są one polskie tylko są w Polsce. Polskich zakładów lotniczych, na które polski rząd miałby realny wpływ już nie mamy, wszystkie co do jednego zostały sprzedane. Została przemysłowa drobnica, produkowane są nawet udane ultra lekkie samoloty, ale to nie to samo co produkcja samolotów wojskowych.
Ostatnim samolotem wyprodukowanym przez polską firmę dla polskiego wojsk był Orlik. Teraz firma na Okęciu należy do AirbusMilitary, remontuje i udoskonala nieliczne istniejące Orliki, ale zyski z tej i innej działalności nie zostają w Polsce.
Samolotów PZL-104 Wilga wyprodukowano prawie 1200 egzemplarzy i byli chętni na kolejne a nawet na licencję. Wilga 2000, rolniczy Kruk i szkolno-treningowy Orlik miały dobre szanse na eksport i rozwój – teraz to już tylko nasza historia. To było, ale już nie jest. Zdumiewa niefrasobliwość polskich rządów, które wyzbyły się rodzimego przemysłu lotniczego. Wystawiliśmy się do wiatru, staliśmy się przez to wyjątkowo cenni dla innych, nadzwyczaj cenni, bo będziemy musieli od nich wszystko kupować: samoloty szkolno-treningowe, helikoptery, samoloty bojowe, transportowe, a płacić będziemy czym? Eksportem jabłek, kalafiorów i serów? Większość mleczarni też już ma zagranicznych właścicieli, płacą podatki u siebie…
Jakie mamy atuty? Mogę nawet uwierzyć, że produkowane przez zakład koło Bydgoszczy paralotnie są najlepsze na świecie i nawet cieszyć się z tego, że na mistrzostwach świata większość zawodników używa z powodzeniem polskich paralotni, ale czy wypadało wciskać ludziom ciemnotę, że zaprojektowanie paralotni jest tak samo trudne jak prawdziwego samolotu?
Smutne jest to wszystko co napisałem, ale takie naszły mnie refleksje podczas Air Show 2013. Będziemy musieli od nowa zbudować polski przemysł lotniczy, bo został nam tylko… Instytut Lotnictwa. Próby są. Ma szanse rozwoju firma Margańskiego. W Jeleniej Górze budowany jest prototyp pierwszego polskiego cywilnego samolotu odrzutowego. Czas pokaże co z tego się rozwinie.
A sam Air Show, bez tych smutnych refleksji, wypadł powiedziałbym całkiem nieźle, choć pokazy mogłyby być bardziej interesujące, gdyby na przykład akrobacje nie odbywały się na tak dużej wysokości, że trudno było zobaczyć co samolot w powietrzu wyczynia. Bo raz, że bardzo wysoko, dwa: pod słońce co utrudniało widzenie, a trzy, że jest teraz moda na akrobację wyjątkowo dynamiczną, brutalną, a rezultat taki, że mało z tego można zrozumieć i nie ma w tym emocji.
Większą uwagę wywoływały ewolucje śmigłowców przede wszystkim dlatego, że odbywały się w niezbyt wysoko i nie daleko, można więc było widzieć co robią i do czego są zdolne. To, czego brakowało chyba wszystkim, a na pewno wielu osobom poważniej zainteresowanym samolotami i pokazami w locie, to dobrego programu imprezy. Organizator dobrze przecież wiedział w jakiej kolejności będą demonstrowane w locie samoloty i helikoptery więc można było takie programy wydrukować i sprzedawać. Pożytek z Air Show byłby wtedy znacznie większy, bo to co słychać było z głośników, często zagłuszane natarczywą i nadmiernie głośną muzyką, było ulotne, trudne do zapamiętania, w większości zresztą natarczywe uchy i achy wodzirejów nie były tego warte. Dobrze więc byłoby, gdyby na Air Show 2015 przygotowano wydrukowane, szczegółowe programy. Mam także nadzieję, że zadebiutuje na nich także samolot odrzutowy FLARIS LAR.1 budowany w zakładach Metal-Master w Jeleniej Górze i parę innych samolotów nad którymi prace zostały rozpoczęte.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.