Część I: HISTORIA
Rozdział 1.
Available Light?
Fotografia 1.1. Marlene Dietrich. Erich Salomon, Hollywood 1930 r.
Salomon sfotografował Marlenę Dietrich podczas rozmowy telefonicznej z córeczką w Berlinie. Było to jedno z pierwszych połączeń telefonicznych między Ameryką a Europą, po położeniu kabla telefonicznego na dnie oceanu.
Available Light znaczy tyle, co światło zastane, światło dostępne, światło do dyspozycji…, ale jeśli wpisać Available Light jako hasło w Internecie, globalna sieć oferuje kilkaset pozycji z najrozmaitszych obszarów sztuki i nauki, od grafiki, malarstwa, dizajnerstwa, po muzykę i piosenki, od zbioru esejów o Marilyn Monroe, po antropologiczne refleksje na tematy filozoficzne światowej sławy uczonego, Clifforda Geertza, które także noszą tytuł Available Light.
Available Light jako idea, postawa, przekonania, hasło…, nie przynależy zatem wyłącznie do fotografii, choć w fotografii jest obecne najdłużej i współcześnie znacznie częściej eksponowane niż w innymi dziedzinami twórczości. Dla fotoreporterów, którzy pierwsi zgromadzili się, i to licznie, pod tym zawołaniem, Available Light oznaczało nie tylko wybór sposobu fotografowania w oświetleniu zastanym, takim, w jakim zdarzenia się dzieją, ale stało się przede wszystkim ideą, wyrażającą wyraźnie zdefiniowane przekonania artystyczne i jednocześnie sposób postępowania w silnej opozycji do powszechnej wówczas metody fotografowania w świetle błyskowym, nienaturalnym, uznanym przez nich za światło obce, fałszujące rzeczywistość, zabijające naturalne piękno światła zastanego.
Nazwa jest angielska, jak większość nazw w fotografii, jednak w tym przypadku to oczywisty rezultat uzurpacji, a dodawana do niej opowieść o roztargnionym fotoreporterze, który całą historię Available Light miał zapoczątkować, choć interesująca, jest niewiarygodna. Miało być niby tak, że pewien fotoreporter amerykańskiej gazety, jadąc do roboty zapomniał zabrać lampę błyskową. Nie miał już czasu, aby wrócić po nią do domu, z konieczności zdecydował się fotografować bez błysku, w takim oświetleniu, jakie zastał. Zrobił nieoczekiwanie znacznie lepsze fotografie niż inni w świetle błyskowym, zdobył tym natychmiast uznanie, inni reporterzy zaczęli jego sposób fotografowania w oświetleniu zastanym naśladować i tak to się wszystko zaczęło…
Wiadomo z tej opowieści tylko tyle, że był sobie fotoreporter, który zapomniał, a choć brakowało mu lampy, zrobił co miał zrobić, na dodatek tak dobre, że znalazł naśladowców. Dziwnym trafem nie wiadomo jak się ten ktoś nazywał, ani w jakiej amerykańskiej gazecie, te pierwsze w świecie fotografie reporterskie, zrobione nową metodą bez błysku, opublikował, jak te fotografie wyglądały też nie wiadomo i kiedy to się wszystko miało zdarzyć, także nie. Słowem: nic nie wiadomo, poza tym, że wszystko działo się w Ameryce.
Tymczasem znane są dobrze zdjęcia innego fotografa, wiadomo dokładnie kiedy zostały wykonane, kogo i w jakich okolicznościach przedstawiają, w jakiej gazecie zostały publikowane, znane jest też jego imię i nazwisko: Erich Salomon.
Fotografia 1.2. Proces. Erich Salomon, Coburg 1928 r.
Zabójstwo policjantów wstrząsnęło opinią publiczną Niemiec. Salomon, wykorzystując opracowaną przez siebie metodę fotografowania w słabym oświetleniu, zrobił dyskretnie kilka fotografii podczas procesu sądowego. Był pierwszym w świecie fotografem, który opublikował fotoreportaż z sali sądowej. Salomon uczestniczył też lub był świadkiem wielu innych ważnych zdarzeń, z których publikował fotografie wykonane bez pomocy błysku spalanej magnezji.
Reporterskie fotografie Ericha Salomona mają daty publikacji wyprzedzające wynalezienie spaleniowych lamp błyskowych, robione były w czasie, gdy do oświetlania używano jeszcze sproszkowanej magnezji.
Kłopot wszyscy fotografowie mieli wtedy taki, że nie można było zrobić zdjęcia w sposób dyskretny, niezauważony, bo zapalona magnezja nie tylko eksplodowała z oślepiającym błyskiem i sporym hukiem, ale po spaleniu pozostawiała gryzący oczy, śmierdzący dym.
Tak fotografowano jeszcze w drugiej połowie lat czterdziestych ubiegłego wieku. W sklepach z materiałami fotograficznymi można było kupić małe torebki z proszkiem magnezji, a fotoamator, jeśli nie miał specjalnego „aparatu”, który iskrą z kamyka od zapalniczki zapalał magnezję, wieszał torebkę na haczyku, odwijał długą jak lep na muchy papierową taśmę, po ustawieniu migawki aparatu na pozycję „T” zapalał papier i szybko siadał w gronie fotografowanych. W oślepiającym błysku eksplodującej magnezji udawało się mojemu ojcu zrobić zdjęcie dobre lub nie, w zależności od ustawionej przysłony obiektywu. Po takim zdjęciu trzeba było całe mieszkanie wietrzyć i było spore zamieszanie zamiast spokojnych imienin.
Nam, to znaczy moim kolegom i mnie, udawało się tylko wywoływać zamieszanie, bo zdjęć jeszcze nie robiliśmy, ale za to…
Na Placu Biskupim w Krakowie stała po wojnie nasza szkoła podstawowa nr. 2, pod wezwaniem świętego Wojciecha, był też jeszcze betonowy schron z czasów okupacji niemieckiej i rosło kilka drzewek – teraz jest tam parking. Na gałązkach drzewek wieszaliśmy wieczorem torebki z magnezją, a po zapaleniu papierowej taśmy uciekaliśmy za róg, na ulicę Sereno Fenna, fundatora krakowskiego gmachu YMCA, aby obserwować, co też się będzie działo. A działo się, działo i to jak! Z narożnej kamienicy przy ulicy Łobzowskiej, zajętej w całości przez MO, wybiegali uzbrojeni w pepesze milicjanci i zdezorientowani biegali w kółko. Teraz dzieci też się bawią niezdrowo, ale nasze zabawy były bardziej ekscytujące.
Jeżeli błyski magnezji wywoływały taki popłoch zaprawionego w boju ramienia władzy ludowej, to każdy cywil, który choć raz przeżył fotografowanie z wykorzystaniem tego wynalazku, kulił się w ramionach i mrużył oczy w oczekiwaniu na oślepiające światło. Z tego względu fotografowanie było silnie ograniczone, niedopuszczalne w urzędach i w sądach, a uwiecznianie dostojników państwowych także silnie limitowane. Do czasu, aż zainteresował się fotografowaniem Erich Salomon.
Fotografia 1.3. Rozmowa z Albertem Einsteinem. Erich Salomon 1931 r.
Podczas wizyty w Niemczech premier Wielkiej Brytanii Ramsay MacDonald rozmawiał z Albertem Einsteinem. Po lewej prof. Max Planck, po prawej minister spraw zagranicznych dr Julius Curtius. Salomon znakomicie wybrał moment do zrobienia zdjęcia. Uchwycił skupiony wyraz twarzy Einsteina, razem z sugestywnym gestem MacDonalda. Analiza kompozycji tej fotografii może przynieść korzyść każdemu.
Na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku, w latach powojennej nędzy w całej Europie, Salomon zarobkował fotografowaniem, używając, jak wszyscy wtedy, aparatu wielkoformatowego. W odróżnieniu od anonimowego fotografa amerykańskiego, wiadomo jaki aparat miał Salomon: nazywał się Contessa Nettel i był na klisze szklane 13×18 cm. Jedna klisza – jedno zdjęcie. Czułość kliszy? Na obecną miarę: śladowa.
Salomon nie był jednak rzemieślniczym wyrobnikiem, lecz osobą po pierwsze: dobrze wychowaną, po drugie: dobrze wykształconą, po trzecie: z fantazją godną naśladowania. Przed I wojną światową studiował inżynierię, zoologię i prawo, miał tytuł doktora, potrafił porozumiewać się w siedmiu językach, łatwo nawiązywał kontakty i miał liczne znajomości towarzyskie, które pozwalały mu bywać w środowiskach trudno dostępnych dla innych fotografów.
Wielkoformatowa kamery była nieporęczna, Salomon kupił więc nowy, wyjątkowy wtedy aparat, jednoobiektywową lustrzankę Ermanox, na małe płyty szklane 6×4,5 cm i zaczął eksperymentować fotografowanie bez użycia błysku spalanej magnezji. Gdy niedługo potem kupił nowy, udoskonalony aparat Ernox, wyposażony w szybką migawkę z czasami otwarcia do 1/1000 sekundy i z wyjątkowo jasnym obiektywem Ernostar o ogniskowej 85 milimetrów i świetle F1.8, zaczął robić zdjęcia w sytuacjach, w których inni nie wyobrażali sobie, że można fotografować.
Zdobyte doświadczenie wykorzystał podczas rozprawy sądowej w Berlinie, w procesie mordercy policjanta – fotografował na sali sądowej ukradkiem, przez… dziurę w meloniku. Pełnymi dramatyzmu fotografiami, ukazującymi mordercę, jego matkę, sędziów i świadków, Erich Salomon zdobył uznanie. Natomiast sławę przyniosły mu zdjęcia wykonane, także dyskretnie, podczas konferencji pokojowej w Paryżu w roku 1928, gdzie wślizgnął się na salę obrad wykorzystując wejście delegata z Polski. Koniec końców doszło do tego, że spotkania polityków nie mogły się obyć bez udziału fotografa, ale nie byle kogo, tylko samego Ericha Salomona osobiście, który konferencje i narady polityków nie tylko dokumentował, ale swoimi znakomitymi fotografiami polityków i ich pracę rozsławiał. Fotografował także uczonych, między innymi Alberta Einsteina, Maxa Plancka i innych.
Nie ma wątpliwości, to Erich Salomon jest rzeczywistym ojcem nowoczesnego fotoreportażu i techniki fotografowania w oświetleniu zastanym, wszystkim fotografom jednakowo dostępnym, bez błysków eksplodującej magnezji, pękających żarówek napełnionych tlenem i watą magnezjową, czy elektronicznych fleszy. To nie wszystko! Jego fotografie są świetnie skomponowane, interesujące także z tego względu, że Salomon chwytał sytuacje w kulminacyjnym momencie zdarzenia na długo przedtem, nim powstało znane powszechnie pojęcie decydującego momentu. To zresztą dwie, odległe czasowo, ale podobne sprawy. Ktoś coś wymyślił, ktoś od kogoś zaczerpnął, komuś innemu uznanie przypisano.
Fotografia 1.4. Operacja. Erich Salomon.
Zdjęcie przedstawia prof. Ernesta Ferdinanda Sauerbruch`a podczas operacji chirurgicznej. Sauerbruch uzyskał wielką sławę w świecie medycznym, gdy w rok po odejściu z berlińskiej kliniki Jana Mikulicza-Radeckiego, skonstruował komorę niskich ciśnień do operacji na otwartej klatce piersiowej. Dzięki swojemu wykształceniu i licznym znajomościom, Salomon mógł fotografować w miejscach niedostępnych dla innych fotografów.
Nic to nie ujmuje sławie Henri Cartier-Bresson´a, znakomitego artysty i fotoreportera, jednego z założycieli legendarnej grupy Magnum, jednak przypisywane mu określenie: decydujący moment nie jest jego autorstwa. Zaczerpnięte zostało ze wspomnień kardynała de Retz i użyte przez amerykańskiego wydawcę Dick`a Simon`a jako tytuł „The Decisive Moment” do anglojęzycznego wydania albumu Henri Cartier-Bresson`a: „Images à la Sauvette”. Kto ma ochotę może o tym poczytać w książce „Słynne zdjęcia i ich historie”.
Z Available Light było podobnie. Erich Salomon metodę fotografowania dyskretnego, w świetle zastanym, wynalazł, popełnił jednak grzech zaniechania, bo swojej metodzie nie nadał nazwy. Amerykanie sytuację wykorzystali, trafną nazwę dali, całość okrasili historyjką o zapominalskim fotografie i tak już zostało.
A Salomon? Był Żydem, gdy więc Niemcy wybrali Adolfa Hitlera na wodza III Rzeszy, schronił się w Holandii. Źle niestety wybrał. Został przez holenderskiego szmalcownika zadenuncjowany i wywieziony na teren okupowanych Czech, do obozu w Theresienstadt, stamtąd do niemieckiego obozu śmierci w Auschwitz, gdzie wraz z żoną i synem został zamordowany w lipcu 1944.
Fotografia 1.5. Erich Salomon. Erich Salomon. Autoportret z aparatem Ernox.
Bardzo jasny obiektyw Ernostar 85 mm F1,8 umożliwiał Salomonowi fotografowanie bez zwracania na siebie uwagi.
Pozostała po nim pamięć o niezwykle utalentowanym człowieku i nieprzemijający dorobek artystyczny wzbudzający podziw z wielu względów. Miał doskonałe wyczucie sytuacji, które pozwalało mu naciskać spust migawki nie tylko w interesującym go momencie, w którym gesty, spojrzenia, mimika fotografowanych osób układały się w logiczną całość, słowem: komponowały się, ale także w którym fotografowane osoby nieruchomiały na chwilę. Fotografował Ernoxem z bardzo jasnym obiektywem Ernostar o świetle F1.8, ale w pomieszczeniach niezbyt jasno oświetlonych i na kliszach o bardzo niskiej czułości, musiał więc stosować stosunkowo długie czasy naświetlania. Kto fotografował kilka osób rozmawiających i gestykulujących, ten wie, jak trudno uchwycić wszystkie na zdjęciu tak, aby żadna nie miała przymrużonych oczu, a Salomon musiał jeszcze pilnować, aby któraś gwałtownym ruchem nie rozmazała się na zdjęciu. Fotografia była wtedy… jednoklatkowa: jedna klisza – jedno zdjęcie. Wymiana kliszy na nową, nienaświetloną, trwa dość długo, czasem Salomon mógł w podobnej sytuacji zdjęcie powtórzyć, czasem nie, nie wiemy jaki miał procent zdjęć nieudanych, ale gdy obecnie robi się zdjęcia z szybkością 10 w sekundę, aparatem ustawionym na czułość paru tysięcy ISO, trudno sobie wyobrazić jak robił tak udane fotografie, gdy w kliszach miał tych ISO tyle, co nic – z dzisiejszego punktu widzenia. To nie wszystko. Fotografie Salomona mają imponującą skalę tonalną, nawet te, które zrobione zostały w bardzo kontrastowym oświetleniu nie zgubiły szczegółów w jasnych partiach obrazu – to kolejny powód uznania dla warsztatowych zdolności Salomona, a także wyzwanie dla nas, mamy przecież nieporównywalnie większe możliwości, dlaczego więc tak często pozwalamy sobie na byle jakość, godzimy się na przeciętność?
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.